Jazda na rowerze daje niesamowite poczucie swobody. Co do tego zorientowałem się już w dzieciństwie okrążając na zielonym Pinio miasteczko studenckie AGH sąsiadujące z blokiem, w którym mieszkałem z rodzicami. Miasteczko studenckie, taki zakazany owoc dzieciństwa. Dopiero wtedy wyłamując się z ustalonych z mamą :) standardów poczułem czym jest poczucie swobody i namiastka wolności. Tak wiem, trywialne, tak jak całe dzieciństwo, prawdę mówiąc wiele więcej w życiu 10 letniego człowieka się nie liczyło, no może jeszcze możliwość nabycia pepsi za bony w Pewexie. Dziś już wiem że w życiu liczy się trochę więcej (wow! gratulacje gościu) jednak nadal poszukuję tej rowerowej swobody, którą zachłysnąłem się w dzieciństwie. Pewnie dlatego wiele lat po wykonaniu udanego okrążenia wokół miasteczka AGH, w głowie pojawiło się pytanie - jak poczuć się bardziej wolnym niż w trakcie jazdy? W ogóle jak być w górach bardziej niż tylko i jak się tym wszystkim najeść do syta? Cóż, do syta to się nie da ale być w górach bardziej - bardziej wolnym? Chyba już wiem, przynajmniej na chwilę obecną tak traktuję górskie biwaki. Kolejny w tym roku zaliczony w Beskidzie Żywieckim, dwie noce z rzędu. Pierwsza na zanurzonej w chmurach Kiczerze w Paśmie Jałowca, druga po dachem z miliona gwiazd na Kolistym Groniu w paśmie Mędralowej. Świadomość co do tego że jest się w górach "tu i teraz" i na dobrą sprawę można jechać gdziekolwiek i nocować gdziekolwiek jest naprawdę zajebista. Nie wiem jak ale jakoś to działa, może tak: właściwy czas + właściwa przestrzeń x minimum sprzętu i maksimum swobody = wolność całkowita? |
![]() |
||
|